Po co są szkoły? Oczywiste pytanie stanie się nie tak oczywiste, jeżeli umieścimy je w XXI wieku. Kilkadziesiąt lat temu szkoła była ostoją wiedzy, oknem na świat, swoistym bankiem edukacyjnym. Posiadała pomoce naukowe niedostępne w domu (taki ścienne atlasy czy nawet globusy rzadko kiedy były wyposażeniem domów). Slajdy, przezrocza, plansze…
Sam nauczyciel był encyklopedią, pokazywał świat nieznany z domu, co cudownie zauważył Zbigniew Herbert w wierszu „Pan od przyrody”:
on nas wprowadził
przez złoty binokular
w intymne życie
naszego pradziadka
pantofelka
Dziś jest zgoła inaczej. Miejsce encyklopedii zajęła Wikipedia. Świat raczej przybliży nam program podróżniczy (od Neli rozpoczynając) niż pan/pani od geografii. Angielskiego nauczymy się dzięki minecraftowi, a historia – tylko Bez cenzury… Edukacja młodych przebiega dwutorowo – chodzą do szkoły, ale uczą się także w ciekawszym dla nich świecie w Internecie.
Informatyka jest na pozycji wyjątkowej, gdyż należy jej uczyć w oparciu o urządzenia, komputery. Zazwyczaj te, które oferuje uczniowi szkoła, to komputery nienadające się jeszcze do muzeum (polecam http://www.muzeumkomputerow.edu.pl/ ), ale też coraz mniej pozwalające na uczenie (jeszcze w tym roku miałem dwie jednostki z przestrzenią RAM 512 MB). Komputery, którymi dysponują nasi uczniowie w swoich domach zazwyczaj wyprzedzają szkolne o kilkanaście lat… Co więcej – większość z nich oparta jest o powszechnie używany system operacyjny Windows. Tak jest, bo nie kupisz komputera bez systemu, a innego nie ma… I tu właśnie znalazłem miejsce na powrót do szkoły ciekawszej od tego, co uczniowie mają w domu. Trudno uczyć o Windowsie kogoś, kto pracuje na tymże systemie od kilku lat. Co innego taki Linux!
To właśnie był punkt wyjścia – pokazać uczniom coś, czego nie mają (lub mają w małej ilości). Otworzyć im drzwi do trochę innego świata, w którym, tak przynajmniej sądzę, realizowane są pierwsze założenia Internetu: tworzenie społeczności wsparcia i wymiany niepołączonej z pieniędzmi. Pokazać świat tworzony przez pasjonatów, dostępny na zasadach open source. Myślałem także, że instalacja linuxa to czysta oszczędność RAM – sam Windows xp zjada go całkiem sporo. Poczułem miętę…
Ostatecznie w pracowni komputerowej mojej szkoły stanął serwer firmy ABIX oparty na systemie Linux Mint, obsługujący 24 stanowiska. Inwestycja stosunkowo tania: miałem swój całkiem dobry komputer, do którego został dokupiony szybki dysk SSD, większość jednostek centralnych była wystarczająca dla Linuxa (niewystarczająca dla Windowsa). Dokupiłem switch, trzeba było kilka kabli internetowych pociągnąć i tyle. Od września sala pracuje na linuksowym serwerze.
Co zyskałem? W zasadzie to wszystko, co daje każdy serwer – kontrolę stanowisk, podgląd, możliwość blokowania pulpitów uczniów (niezwykle przydatna rzecz, kiedy chcę coś pokazać, wytłumaczyć, zwrócić uwagę). Instalację nowego programu robię raz – na serwerze. Jednolite oprogramowanie: dokumenty wszyscy tworzą w Libre Office (https://pl.libreoffice.org/), naczelnym programem graficznym jest GIMP (tak, to też program open source. https://www.gimp.org/ ), do programowania mam całą bibliotekę… Linux nie pobiera aktualizacji automatycznie, więc godziny lekcyjne, podczas których oglądałem w uczniami kółko aktualizacji mam już za sobą. Instalacja programów pisanych pod Linuxa jest fantastycznie prosta – dysponuję swoistym bazą – centrum oprogramowania, w którym szukam, przeglądam i jednym kliknięciem instaluję.
Czy uczniowie także poczuli miętę do linuxa? Raczej jeszcze nie, a to dlatego, że interfejs Linuxa niewiele różni się od Windowsa. Na razie wdychamy zapach mięty i cynamonu.
Bilans zysków i strat
Wyposażenie pracowni w system Linux nie jest Ziemią Obiecaną. Bo Open Source to nie korporacja. Nie żałuję, że firma która uruchamiała mi pracownię nie ma supportu 24h/7, że drobne niedogodności likwidowane są jak czas pozwoli, że czasami nie ogarniam, a święta trójka klawiszowa w Linuxie nie działa. Nie żałuję, że tutoriale na YouTube nie są tak liczne jak te poświęcone programom pod Windowsa. Czego w takim razie żałuję? Że nie mam tyle czasu, by Linux był mi bliższy. Że kiedy Linux coś do mnie pisze, to nie jest to komunikat, który jestem w stanie zlokalizować w Googlach. Zamiast oswojonego jakoś błędu 0x00000005, Linux wypisuje na monitorze potok znaków. Piszę to przekornie, bo wiem, że tu właśnie otwiera się cudowna droga edukacji, wspólnej – mojej i moich uczniów. Pierwszy z celów roku 2019 – instalacja Minecrafta pod Linuxem. Wiem, że można. Wiem, że nie skończy się na klikologii (naciśnij dalej). I wie, że na tym właśnie polega przygoda zwana edukacją!
Krzysztof Kasprzyk
- Mięta i cynamon, czyli moja nowa droga do pracowni komputerowej. - 20 lutego 2019