Profesor

Myślę, że każdy z nas pamięta jakiegoś swojego nauczyciela. Koleżanka, z którą rozmawiałem stwierdziła, że oczywiście tę wredotę od matematyki i fizyki, ale kolega pracujący jako informatyk odpowiedział, że nauczycielka którą pamięta najlepiej, a raczej najgorzej, uczyła języka polskiego. Wszyscy zapytani przeze mnie pamiętali pierwsze nauczycielki, które wprowadzały ich w szkolny świat – te z klas I-III. I wszyscy, bez wyjątku, pamiętają je jako jedne z najjaśniejszych punktów w swojej edukacji. Pamiętamy nauczycieli, którzy „cisnęli” i nierzadko, po latach, wypowiadamy się o nich z podziwem rozumiejąc wreszcie, że ta edukacyjna nieustępliwość, twarde zasady i sprawiedliwe ocenianie (niekoniecznie dla nas łaskawe) sprawiło, że jesteśmy w tym a nie innym miejscu świata. Oczywiście pamiętamy również tych niesprawiedliwych, piętnujących i lejących linijką po łapach – jako nasze szkolne traumy i edukacyjne przestrogi dla własnych dzieci.

Nauczyciele mają jedną wspólną cechę – wszystko jest „najmojsze”. Moja szkoła, mój dyrektor, moi uczniowie, moja sala – wszystko jest zawłaszczane, choć każdy wie, że do tych bytów nie ma wyłącznego prawa. Jestem przekonany, że z panteonu nauczycieli, których mieliśmy szczęście lub nieszczęście poznać da się wskazać jednego lub jedną, która wywarła wyjątkowy wpływ na naszą edukację. Taką „moją panią”.

Wcale nie chciałem zostać nauczycielem, a już na pewno nie nauczycielem informatyki. Moja wychowawczyni w ogólniaku mówiła, że jestem najlepszym humanistą w klasie mat-fiz – więc chciałem zostać aktorem. Chodziłem do teatru amatorskiego, występowałem na scenach w domach kultury i przystępując do egzaminu do akademii teatralnej witałem się z gąską. Na moje szczęście zostałem odsiany. Nie było już czasu na przygotowanie się do egzaminów na politechnikę, za to na kierunek humanistyczny z moją wiedzą mogłem iść w zasadzie z biegu. Nie było co wybrzydzać, bo czekała obowiązkowa służba wojskowa w jednostce pancernej, więc śpiewałem, malowałem, deklamowałem i pisałem pracę z polskiego by dostać się na pedagogikę wczesnoszkolną. No i proszę – przyjęty!

Mój pierwszy wykład z dydaktyki ogólnej prowadzony przez starszego pana w szarej marynarce nie zwiastował wcale rewolucji, a okazał się kamieniem milowym w moim życiu. Profesor mówił przepięknym językiem polskim, a czasem niemieckim, wplatał co chwilę w wykład żarty i dykteryjki, jednocześnie kreśląc przede mną magiczny nauczycielski świat, gdzie wszystko jest po coś, ma swoje miejsce i kolejność ustaloną przez wiele pokoleń badaczy, których cytował z pamięci. W ogóle WSZYSTKO mówił z pamięci! Nie miał podręczników, zeszytu z notatkami, nie pokazywał slajdów prezentacji (w 1986 nie było w Polsce jeszcze komputerów…) ani foliogramów – jedynie raz sięgnął do kieszeni wyciągając wizytówkę, na której miał coś zanotowane. Erudyta, urodzony mówca, którego historie płynęły w eter kotwicząc we mnie na zawsze. Genialne wykłady, spójne, konkretne, ciepłe, emanujące dobrem i życzliwością, wartościujące nauczyciela jako najważniejsze ogniwo edukacji. Ba! Jako najważniejsze ogniwo wszechświata, supermena mogącego prawie wszystko zasiać w młodych duszach.

Gdy na III roku zainteresowałem się trzema oryginalnymi komputerami IBM z pierwszej, dziś już historycznej serii, to właśnie Profesor użył mocy, bym jako student, a wtedy również jego seminarzysta, znalazł się na kursie obsługi tych maszyn dla doktorantów, które wewnątrzwydziałowo prowadził profesor psychologii. Co prawda statystyczne programy liczące średnio mnie zajmowały, ale same komputery – i owszem (graliśmy nocami w Tetris z obecnym Dziekanem…). I wtedy Profesor zaprosił mnie do swojego gabinetu, gdzie w szafie kupiony z grantu stał najlepszy na wydziale PC-AT 386 z KOLOROWYM monitorem! Jedyny kolorowy!
– Panie Jacusiu, jakby pan to uruchomił, to jakiś pożytek mógłby być z tego urządzenia… Zawsze zdrabniał imiona, a witając się pytał „co dobrego u pana?” – oczekiwał tylko dobrych informacji, bo złych jest zbyt wiele wokół i szukać ich nie trzeba. Opowiadaliśmy więc o tym, co się nam udało i jak pozytywnie widzimy jutro – niby nic takiego, a jednak…
Pierwszy komputer obstalowałem więc dla Zakładu Dydaktyki Ogólnej Filii Uniwersytetu w Białymstoku będąc obdarzony zaufaniem szefa, co oczywiście było kolejnym kamyczkiem do mojego nauczycielskiego ogródka, którego istnienia wtedy nie podejrzewałem.

Potem, będąc już pracownikiem wzmiankowanego Zakładu, ale już w Uniwersytecie w Białymstoku (od 1997 r.) prowadząc przedmiot informatyka dla trzech kierunków przyszłych nauczycieli wczesnoszkolnych wielokrotnie wspominałem pierwsze AT z szafy. W czasie wizyty u nas prof. Kupisiewicza, wtedy nestora polskiej pedagogiki, z którego podręcznika „Dydaktyka ogólna” uczyliśmy się wszyscy, na jego pytanie jak widzę swoją dalszą edukacyjną drogę powiedziałem, że chciałbym małe dzieci (w końcu jestem nauczankiem) uczyć programowania. Profesor tylko się uśmiechnął, bo jednak na uczelni małych dzieci raczej nie było. Wiedział? Nie wiem do dziś.

Fantastycznych wykładów Profesora miałem okazję słuchać jeszcze wielokrotnie na organizowanej przez nasz Zakład konferencji w Augustowie. I nie tylko – jako student dodatkowo chodziłem na wykłady Profesora z innymi rocznikami, co uchodziło za dziwactwo wśród koleżanek. Jako przedstawiciel Samorządu Studenckiego (wtedy nielegalnego) całkiem legalnie brałem udział w Radach Wydziału i zawsze głos Profesora był nie tylko znaczącym, ale przede wszystkim niezależnym, własnym osądem rzeczywistości. I zawsze na piedestale stał nauczyciel i Uniwersytet, który stworzył w Białymstoku od podstaw.

Zostałem nauczycielem i jestem dumny z mojej drogi. Uczyłem w różnych szkołach, na różnych poziomach i w końcu programuję z małymi dzieciakami. Dokonało się.

Patrząc na zebranych nauczycieli mojego Wydziału widzę, że tych edukacyjnych ziaren Profesor zasiał całkiem sporo przez całe swoje naukowe życie – wszyscy coś mu zawdzięczamy. Słowa, myśli, inspiracje, spojrzenie na edukację, gesty, rozmowy, zwyczaje i zachowania, których oczekiwaliśmy i na które czekaliśmy, aż wreszcie życzliwość i pomoc w nauczycielskich sprawach, która była zawsze na wyciągnięcie ręki. Zdziwiłem się po latach zestawiając, jak wiele we mnie zostało z Jego słów i rad, jak bardzo wpłynął na moją życiową drogę.

Zmarł Profesor Jerzy Niemiec.

Mój Profesor.



Print Friendly, PDF & Email
Jacek Ścibor
Latest posts by Jacek Ścibor (see all)
Podoba się? Podziel się z innymi.

Komentarz do “Profesor

  • 6 kwietnia 2024 o 11:06
    Permalink

    Uwielbiam czytać Twoje wpisy, uwielbiam słuchać Twoich opowieści. Spodziewałam się, że coś na końcu tego wpisu się wydarzy, ale nie przypuszczałam, że takie wrażenie zrobią na mnie te ostatnie dwa wersy.
    Pięknie napisane…

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Time limit is exhausted. Please reload CAPTCHA.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Skip to content